Mamusienienieńko!!!

Dziękuję Ci,
…że Jesteś!
…że szafując swym życiem wbrew wszystkim i wszystkiemu
walczyłaś o to, abym i ja mogła „być”,
…że wydając mnie na świat przez trzy kolejne lata musiałaś walczyć zawieszona pomiędzy światami,  i że wygrałaś ze śmiercią by przy mnie pozostać,
…że nie uczyłaś mnie chodzić lecz stąpać z dumą i wdziękiem królowej,
…że Twoje Boskie dłonie muśnięciem zdejmują ze mnie wszelkie duszy i ciała bolączki,
…że tyle razy muśnięć Twych dłoni ciepłem pomogłaś naszym najbliższym pozostać przy Ziemi,
…że nie bałaś się przez góry „możnych tego świata” nocą przeprowadzać i kark na ciosy okupanta nadstawiać ucząc mnie ile waży słowo „Ojczyzna”,
…że mi szukać pasji po świecie nigdy nie broniłaś, pomagając znaleźć najwłaściwsze tory.  Z latarenką wsparcia tuż za mną stapałaś, bym potknąwszy się o zło tego świata wprost w Twe ramiona zawsze wpaść bezpiecznie mogła,
…że rodzinę moją pobłogosławiłaś i dla syna mego drugą mamą jesteś i zawsze byłaś,
…że rozpraszasz me smutki i przepędzasz „lenia”
…że nie dajesz się zwodzić jękom marudzenia,
…że najmniejsze sukcesy umiesz wyolbrzymiać,
…i piekną miłością familiję całą umiesz w ryzach trzymać!!!

i mnie Mamo droga nie przepraszaj tyle, że mnie nauczyłaś
….stawać zawsze w tyle,
…na „dutki” nie czekać robiąc z serca dary,
…iść nie tam gdzie zyski, lecz wspierać „Ofiary”
…łokiciami przepusty tworzyć nie zapory,
…w drodze na wierchuszkę dawać wrogom fory.

Mamusienieńko Kochana od Bozi mi dana
miłuję Cię
bezwarunkowo…

Dzieki Tobie jestem taka jaką lubię być!!!

Twoja Agunia

Mama i Ja
Mama i Ja

Wróciłeś do Matki Pasterzu Juchasie…

Czy ktoś o góralskim sercu
mógłby obrać dzisiaj inny kurs niż Ludźmierz?
Chyba nie.
Każdy kto choć raz doświadczył uśmiechu Ks. Tadeusza Juchasa, promieniejacego zawsze bezwarunkową serdecznością,
był dzisiaj w Ogrodzie Różańcowym.
Po koncercie w 1992 roku Kustosz uśmiechnął się do mnie
po raz pierwszy…
Od tego momentu wracałam do Sankuarium
Matki Boskiej Ludźmierskiej regularnie.

Śp. Ks Prałat Tadeusz Juchas

Nie bądź niedowiarkiem – mówił ks. Tadeusz Juchas.
Zawsze podkreślał, że ważna jest wiara, dążenie do świętości
i doskonałości każdego z nas. Mówił o miłosierdziu i przebaczaniu.
Był wielkim patriotą i obrońcą tradycji.

17 maja 2014 roku nasz Podhalański Pasterz wrócił do swej ukochanej Matki – Ludźmierskiej Gaździny.

Matka Boska Ludźmierska

   To ją przyozdabiał w najpiękniejsze złote szaty i góralskie korale, dbając o to byśmy nie zapominali o ogromnej mocy jej matczynego, miłosiernego serca.
Śpiewaliśmy dla Niej Ludźmierskie Nieszpory, Operę Góralską
i najpiękniejsze znane nam pieśni, a ks. Tadeusz z właściwą sobie skromnością dodawał tym „modlitwom z pięciolinii” ogromnej wagi budząc w nas artystach ponadcodzienną żarliwość.
Bóg Ci Zapłać Księże Tadeuszu za to duchowe prowadzenie, którego w żadnej z ziemskich skal i rejestrów zapisać niepodobna.
Z nieboskłonu spoglądaj na nas Drogi Przyjacielu,
byśmy Bogu czystym sercem zawsze grali i śpiewali.

Dzisiaj łkajac Ci na pożegnanie „Ave Maria” Charles’a Gounoda
do preludium Jana Sebastiana Bacha
proszę:
zanuć ze mną jakąś nutę czasem… jak to miewałeś w zwyczaju.

Pokój z Tobą …

Lubię …. nie lubię….

Tak wiele rzeczy i zjawisk lubię,
że pisanie o nich zajęłoby mi całe przedpołudnie.

Pochylam się zatem nad „nielubisiami” …
bo skoro współistniejemy  w jednej rzeczywistości,
powinnam zaznaczyć ich ważność.

Nie lubię kiedy po ostatnich brawach ludzie wstają ze swych miejsc.
Ogarnia mnie uczucie smutku, że coś bardzo bliskiego
i rozciągajacego osobowość ponad światła reflektorów się kończy.  Mam wrażenie, że ten malowniczy pomost, budowany  pomiedzy nami przez cały wieczór zaczyna rozmywać się we mgle.
To moment, w którym zawsze mam ogromną potrzebę „nacisnąć replay”.  Nigdy nie czuję się wystarczająco „wyśpiewana”

Nie lubię rozpakowywać walizki.
Zakończone podróże rodzą we mnie niepokojące oczekiwanie
kolejnej zmiany miejsca i przetrzeni.

Nie lubię spotkań, które się nie odbędą.
Pozostawiają we mnie odczucie zagubienia i straty,
Wyobrażony uśmiech bliskiej osoby gaśnie, a pewne rozmowy już nigdy póżniej się nie odbędą.

Nie lubię dreptać ścieżką utartą przez milony.
Chcę płynąć równo z „własną myślą”
i móc mówić „tak”, kiedy inni mówią „nie”.
Dlatego bywa, że czuję się samotna,  niepasująca i nieprzystosowana,
a moje konto nie „wzrasta”

Nie lubię słyszeć ludzkich myśli.
Jaskrawy dysonans jaki rozgrywają ze słowem rozsadza mi mózg.
Muszę wtedy wyłączyć telefon na kilka dni
i zdobyć „L4 od wszystkiego”.

Nie lubię gdy moi Ukochani spóźniają się na świt.
Tyle pięknych marzeń nie zostaje wtedy wyśnionych.
Z barokowych ram wychodzą nieproszone lęki
i o poranku jestem zdecydowanie „mniej piękna”.

Nie lubię dnia, w którym składamy ogrodowy parasol.
To znaczy, że wkrótce nie będę wybiegać bosymi stopy na poranną kawę do ogrodu.
Zabraknie słońca, a chłodne dni zmuszą mnie do otulania się
w ciężki cebulowy kokon.

I nie lubię flaków..

VIVA OPERA!

Serdecznie zapraszam do Opery Krakowskiej 9 czerwca o 18.30. Gościem specjalnym będzie wieloletni solista krakowskiej
Opery i Operetki – Jan Wilga…..

Wystąpią m.in. Agnieszka Kuk, Edyta Piasecka-Durlak,
Ewa Romaniuk, Krystyna Tyburowska, Bożena Zawiślak-Dolny
oraz Tomasz Kuk i Witold Wrona.

Akompaniować będzie Kristina Kutnik.

Agnieszka Kuk i Jan Wilga w duecie  z operetki "Wesoła wdówka" F. Lehara, akompaniuje Waldemar Król
Agnieszka Kuk i Jan Wilga w duecie
z operetki „Wesoła wdówka” F. Lehara,
akompaniuje Waldemar Król

Krakow’s tenor Jan Wilga,
sopranos:  Agnieszka Kuk, Edyta Piasecka-Durlak, Krystyna Tyburowska,
mezzosoprano: Bozena Zawislak-Dolny,
tenors: Tomasz Kuk, Witold Wrona
perform in Opera Krakowska,
48 Lubicz street, at 6.30 pm

Wydreptałam swoje szczęście

W przeciągu 6 dni,  średnio 30 kilometrów  od świtu do wieczora,
z  prędkością ok 4 km/h przemierzyłam łacznie 186 km, by wydreptać swoje szczęście.
Pojęcie „trudy i znoje pielgrzymowania” wydawało mi się pompatycznie wyolbrzymioną błahostką do momentu kiedy odparzone uda i popękane na stopach odgnioty zaczęły sączyć krwawo piekące osocze nie zważając na to, że do noclegowej szopy zostało jeszcze kilkanaście kilometrów.
Wtedy uświadomiłam sobie po raz pierwszy, że jestem bardzo delikatna i poczułam jak bardzo boli takie wydelikacenie.
Owo doświadczenie było tym dotkliwsze, że Jasna Góra znajdowała się  w zasięgu moich możliwości dopiero za 5 dni.  Żeby przetrwać pełną piersią wyśpiewywałam oazowe pieśni…
a Abba Ojcze w moim wykonaniu zyskało gorliwość modlitwy galernika…
Gdyby nie śpiew, pieczenie zacieranych pątniczym piachem ran byłoby nie do zniesienia…
Potem przyszła intencja … wbrew uzgodnionym z samą sobą zamierzeniom zupełnie inna niż zaplanowałam.
Była bardzo prosta, niewydumana, bo „czegóż pragnie dziewczyna, gdy dorastać zaczyna, kiedy z pąka zamienia się w kwiat ?”
Oczyma wyobraźni zobaczyłam rosłego mężczyznę z masywnymi udami i małego synka na rękach…. Przestraszyłam się.
Na tydzień przed pielgrzymką, zwoje mózgowe zaprogramowałam na „rozwój duchowy i zyskanie mocy twórczego rozwoju artystycznej drogi”… ach!
No cóż, droga pątnicza szybko zresetowała te wydumane programy, maksymalnie upraszczając ich formę.
Mąż… Syn… Rodzina… Kropka
Początkowo byłam na siebie zła za te projekcje.
Ja, przeintelektualizowana indywidualistka, o dojrzałości drażniącej rówieśników, pisząca wiersze i filozoficzne rozprawy, stawiająca na naukę i nietracąca czasu na amory, nagle nie umie prosić o nic innego jak tylko szczęśliwe rodzinne życie u boku kochającego mężczyzny.
Kiedy jednak uśmiechnęłam się do tego wyobrażenia z wdzięcznością i zaakceptowałam je takim jakie jest, poniosło mnie ono do Częstochowy znieczulając ból, dodając sił i lekkości.
Wieczorem 13 sierpnia 1991 dotoczyłam się na miejsce szóstych ogólnoświatowych Dni Młodzieży i padłam na beton w pierwszym wolnym miejscu.
Karimata „spała” zwinięta w plecaku na plecach, a ja zespolona ze żwirkiem rozkruszonej nieco płyty doświadczałam niewyobrażalnej radości. Żaden 40 centymetrowy materac ekskluzywnych hoteli nie dał mi tyle rozkosznej miękkości co ów skrawek chropowatego betonu.
Modlitwy, tańce i śpiewy dochodziły do mnie przez całą noc jakby
z innego świata… Ten hipnotyczny trans, który nazwałam Bożą czułością, zrewitalizował wszystkie moje siły. Obudziłam się zrelaksowana, radosna i pełna pozytywnej energii. Każde słowo Ojca Świętego było dla mnie przyjacielskim pozdrowieniem
i zapewnieniem, że świat widziany oczyma umiejącymi dostrzec piękno pięknieje, że ludzie traktowani z dobrocią i miłosierdziem stają się lepsi, że będę miała cudowną rodzinę, bo rodzina postrzegana w kategorii Bożego cudu, cudem się staje.

Ta pewność żyje we mnie, a świat mój się „dzieje według Słowa tego”.

Niecały rok później na ołtarzu Mariackiego Kościoła w Krakowie zobaczyłam swojego „Anioła” …. rosłego mężczyznę z masywnymi udami.

"Za Twoim to słowym świat sie w lepsy zmini, boś kochany Łojce Świynty jak Chrystus na zimi"

„Za Twoim to słowym
świat sie w lepsy zmini,
boś kochany Łojce Świynty jak Chrystus na zimi”

Strona poświęcona artystce